Aby rzu­cić nie­co świa­tła na roz­le­głe zagad­nie­nie war­to­ści mate­ma­ty­ki, musi­my zdać sobie spra­wę z tego, co jest cha­rak­te­ry­stycz­ne dla myśli mate­ma­tycz­nej. Ogra­ni­czy­my się przy tym do stwier­dze­nia fak­tów i usta­le­nia związ­ków, nie wda­jąc się w ich uzasadnienie.

Podob­nie jak w innych naukach i sztu­kach, tak i w mate­ma­ty­ce nie ist­nie­ją oczy­wi­ście abso­lut­ne kry­te­ria tego, co się uzna­je za „donio­słe” i „pięk­ne”. Kto nie posia­da pew­ne­go nie­uchwyt­ne­go a spe­cy­ficz­ne­go daru przy­ro­dzo­ne­go czy dys­po­zy­cji umy­słu, w rów­nym stop­niu będzie nie­zdol­ny do zain­te­re­so­wa­nia się mate­ma­ty­ką, jak ktoś nie­mu­zy­kal­ny — dzie­ła­mi Bacha [Cha­con­ne, Par­ti­ta No. 2, d‑moll do posłu­cha­nia – przyp. red.] czy Beethovena.

W zagad­nie­niu war­to­ści czyn­nik oso­bi­sty jest zawsze rze­czą pierw­szo­rzęd­nej wagi; a w dzie­dzi­nie mate­ma­ty­ki, w któ­rej ele­ment arty­stycz­ny odgry­wa rolę pierw­szo­rzęd­ną, w więk­szym jesz­cze stop­niu niż gdzie­kol­wiek indziej. Jest rze­czą bar­dzo poucza­ją­cą porów­na­nie pod tym wzglę­dem mate­ma­ty­ki i fizy­ki, któ­re wyka­zu­ją w wie­lu punk­tach naj­bliż­sze pokre­wień­stwo. I tu i tam wie­dza pocho­dzi z połą­cze­nia ele­men­tów świa­ta zewnętrz­ne­go i naszej intu­icji. Nie ma teo­rii fizycz­nej, któ­ra by nie pocho­dzi­ła od pew­ne­go zbio­ru zaob­ser­wo­wa­nych fak­tów; i na odwrót, żaden wynik eks­pe­ry­men­tal­ny fizy­ki nie da się odłą­czyć od jakiejś teo­rii, zawar­tej bądź w pro­jek­cie doświad­cze­nia (eks­pe­ry­men­tu), bądź w jego inter­pre­ta­cji. Podob­nie nie ist­nie­je żad­na myśl mate­ma­tycz­na pozba­wio­na związ­ków ze świa­tem zewnętrz­nym. Jeże­li cho­dzi o war­to­ści, któ­re dostrze­ga­my w fizy­ce, jeste­śmy skłon­ni uży­wać wyra­zów „donio­sły”, „waż­ny”, nawet jeże­li nie prze­wi­du­je­my poży­tecz­nych zasto­so­wań; nato­miast wyra­zu „pięk­ny” uży­wa­my tu w cha­rak­te­rze raczej syno­ni­mu bar­dziej ogól­ne­go. Prze­ciw­nie, w mate­ma­ty­ce nie da się oddzie­lić obu przy­miot­ni­ków „waż­ny” i „pięk­ny”. Co się wyda­je tu waż­ne, oka­zu­je się w osta­tecz­nej ana­li­zie pięk­ne, przy czym tego ostat­nie­go wyra­zu uży­wa­my w ten sam spo­sób, jak w sztu­kach pla­stycz­nych, gdy go sto­su­je­my do jakie­goś dzie­ła. Uwa­ża­my jed­no­myśl­nie za pod­sta­wo­we odkry­cie M. von Lau­ego [nagro­dzo­ne Nagro­dą Nobla z fizy­ki za rok 1914 – przyp. red.], doty­czą­ce inter­fe­ren­cji pro­mie­ni rent­ge­now­skich w krysz­ta­łach: dzię­ki pew­nym teo­riom pozwa­la nam ono zro­zu­mieć nie­któ­re tajem­ni­ce świa­ta czą­ste­czek, któ­re się wyda­wa­ły niezgłębione.

Max von Laue wyka­zał, że pro­mie­nie Rönt­ge­na mają natu­rę falo­wą, a krysz­ta­ły – trój­wy­mia­ro­wą struk­tu­rę sie­cio­wą.
źró­dło: scientificlib.com/en/Physics/Biographies/MaxVonLaue.html

Jako mate­ma­ty­cy przy­wią­zu­je­my naj­wyż­szą wagę do meto­dy łuków Har­dy­’e­go i Lit­tle­wo­oda, obmy­ślo­nej do trak­to­wa­nia pro­ble­mu Warin­ga; daje ona bowiem pew­ne zależ­no­ści od daw­na poszu­ki­wa­ne, doty­czą­ce roz­kła­du liczb natu­ral­nych na sumy jed­na­ko­wych potęg innych liczb natu­ral­nych, a oprócz tego oka­zu­je się nie­zmier­nie płod­na w zasto­so­wa­niu do innych trud­nych zagad­nień. Jeże­li posu­nie­my się jesz­cze dalej i zapy­ta­my, dla­cze­go odkry­cia, doty­czą­ce świa­ta czą­ste­czek, posia­da­ją dla nas pew­ną war­tość, nie znaj­dzie­my innej odpo­wie­dzi, oprócz tej, że zaspo­ka­ja­ją one naszą wro­dzo­ną skłon­ność do pozna­nia, tj. czy­stą cie­ka­wość*. Tak samo odpo­wia­da mate­ma­tyk, gdy go pyta­ją, cze­mu uwa­ża za waż­ne pozna­nie naj­mniej­szej licz­by czwar­tych potęg, na któ­rych sumę da się roz­ło­żyć każ­da licz­ba natu­ral­na. I tu i tam zatem mamy te same dane i to samo zagadnienie.

Pro­blem Warin­ga – kalen­da­rium (przyp. red.)
Żyją­cy w III w. n.e. grec­ki mate­ma­tyk Dio­fan­tos poda­je hipo­te­zę, że każ­dą licz­bę natu­ral­ną moż­na zapi­sać jako sumę czte­rech kwa­dra­tów liczb naturalnych.
Przy­kład: 7 = 22 + 12 + 12 + 12.
W 1770 r. dowód poda­je włosko-francuski uczo­ny Jospeh Louis Lagrange.
Roz­wią­za­nie Lagran­ge­’a zawie­ra uza­sad­nie­nie, że licz­by posta­ci 4n (8 k + 7) moż­na zawsze przed­sta­wić jako sumę trzech składników.
W 1770 r. angiel­ski mate­ma­tyk Edward Waring for­mu­łu­je dwie hipotezy:
I. Każ­dą licz­bę natu­ral­ną moż­na zapi­sać jako sumę co naj­wy­żej dzie­wię­ciu sze­ścia­nów liczb naturalnych.
II. Każ­dą licz­bę natu­ral­ną moż­na zapi­sać jako sumę co naj­wy­żej 19 czwar­tych potęg liczb naturalnych.
Przy­kła­dem licz­by, któ­rej roz­kład wyma­ga dzie­wię­ciu skład­ni­ków jest 23 = 23 + 23 + 13 + 13 + 13 + 13 + 13 + 13 + 13.
Przy­kła­dem licz­by, któ­rej roz­kład wyma­ga 19 skład­ni­ków jest licz­ba 79.
Przy­pusz­cze­nia Warin­ga zosta­ją osta­tecz­nie potwier­dzo­ne w XX w. – odpo­wied­nio: w 1912 r. oraz …w 1986 r.
Mate­ma­ty­cy XIX w. sta­wia­ją hipo­te­zy doty­czą­ce wykład­ni­ków 5, 6, 7, 8 i 10 dla roz­kła­dów liczb natu­ral­nych na sumy jed­na­ko­wych potęg liczb natu­ral­nych, o jak naj­mniej­szej licz­bie składników.
W 1909 r. słyn­ny nie­miec­ki mate­ma­tyk David Hil­bert wyka­zu­je, że dla każ­dej licz­by natu­ral­nej n > 2 ist­nie­je licz­ba natu­ral­na s taka, że każ­da licz­ba natu­ral­na jest sumą nie wię­cej s potęg (o wykład­ni­ku rów­nym n) liczb naturalnych.
Jeśli każ­dej kolej­nej licz­bie natu­ral­nej, począw­szy od 1, przy­po­rząd­ko­wać naj­mniej­szą licz­bę s, zde­fi­nio­wa­ną jak wyżej, to otrzy­ma­my ciąg: 1, 4, 9, 19, 37, 73, 143, 279, 548, 1079, 2132, 4223, 8384, 16673, 33203, 66190, 132055, 263619, 526502, 1051899, …
Kolej­ne wyra­zy tego cią­gu uzy­ska­no jako efekt pra­cy wie­lu auto­rów, począw­szy od 1909 r.
W I poło­wie XX w. sfor­mu­ło­wa­no hipo­te­zę, że kolej­ne wyra­zy cią­gu moż­na wyzna­czyć ze wzo­ru 2n + ⌊(3/2)n⌋ – 2.
Od 1957 r. wia­do­mo, że wzór może nie­po­praw­ny tyl­ko dla co naj­wy­żej skoń­czo­nej licz­by przy­pad­ków war­to­ści n.
Obec­nie wia­do­mo, że do wyjąt­ków na pew­no nie nale­ży żad­na z war­to­ści n aż do 471 600 000.
W 1920 r., mody­fi­ku­jąc kla­sycz­ny pro­blem Warin­ga, mate­ma­ty­cy angiel­scy Har­dy i Lit­tle­wo­od, posta­wi­li pyta­nie o naj­mniej­szą licz­bę potęg (o wykład­ni­ku n) liczb natu­ral­nych, wystar­cza­ją­cą do przed­sta­wie­nia w posta­ci sumy każ­dej dosta­tecz­nie dużej licz­by naturalnej.
Do chwi­li obec­nej (2024 r.) pro­blem roz­strzy­gnię­to tyl­ko dla n = 1, = 2 i = 4. Poszu­ki­wa­ne naj­mniej­sze licz­by potęg to odpo­wied­nio 1, 4 i 16. Dla n = 3 wia­do­mo, że poszu­ki­wa­na licz­ba to co naj­wy­żej 7.
Źró­dła:
https://www.math.purdue.edu/~twooley/publ/2002_wps.pdf
https://oeis.org/A002804
https://oeis.org/A079611
https://mathworld.wolfram.com/WaringsProblem.html

Zain­te­re­so­wa­nia fizy­ka przed­mio­tem swe­go bada­nia wyda­je nam się zro­zu­mial­sze: idzie mu o bada­nie natu­ry, wewnątrz któ­rej się sami znaj­du­je­my, jako jeden z naj­mniej­szych ele­men­tów, któ­rej jeste­śmy pod­da­ni i któ­ra na każ­dym kro­ku przy­ku­wa naszą uwa­gę. I mate­ma­tyk nie może stwo­rzyć nic napraw­dę nowe­go bez utrzy­ma­nia sta­łe­go kon­tak­tu ze świa­tem spo­strze­żeń: ale udział pier­wiast­ków pocho­dzą­cych z intu­icji jest tu z pew­ne­go punk­tu widze­nia nie­rów­nie poważ­niej­szy. Jeże­li zba­da­my wyni­ki uzy­ska­ne przez mate­ma­ty­ka z jed­nej, a fizy­ka z dru­giej stro­ny, znaj­dzie­my w obu przy­pad­kach tyl­ko wzo­ry, zależ­no­ści geo­me­trycz­ne albo ana­li­tycz­ne; zatem, jeże­li idzie o for­mę, spra­wy przed­sta­wia­ją się zupeł­nie ana­lo­gicz­nie. A jed­nak róż­ni­ca jest poważ­na: pod­czas gdy fizy­ka usi­łu­je prze­nik­nąć w isto­tę ota­cza­ją­cej natu­ry, mate­ma­ty­ka ma za swój ulu­bio­ny przed­miot badań for­mę bez jako­ści, a raczej ogo­ło­co­ną z jako­ści [abs­trak­cję – przyp. red.]. Oto dla­cze­go w mate­ma­ty­ce, w stop­niu znacz­nie wyż­szym niż w fizy­ce, indy­wi­du­al­na oce­na oso­bi­sta mate­ma­ty­ków, lub raczej ich oce­na zbio­ro­wa, roz­strzy­ga o tym, co nale­ży uwa­żać za waż­ne, za god­ne wysił­ku inte­lek­tu­al­ne­go. Wróć­my teraz po tej dygre­sji do nasze­go zagad­nie­nia: „Dla­cze­go fizyk ceni bada­nie świa­ta czą­ste­czek i ato­mów, a mate­ma­tyk bada­nie roz­kła­du na sumę czwar­tych potęg”? Fizyk odpo­wie: „Pra­gnę poznać isto­tę rze­czy w natu­rze”, pod­czas gdy mate­ma­tyk oświad­czy popro­si­li : „Jakież to pięk­ne!”. Oto w czym się wyra­ża ele­ment este­tycz­ny w mate­ma­ty­ce. Co wyja­śnia­li­śmy na przy­kła­dzie szcze­gól­nym pro­ble­mu Warin­ga, jest praw­dzi­we ogól­nie. Rze­czy waż­ne w mate­ma­ty­ce znaj­du­ją się w węzłach, z któ­rych wycho­dzą licz­ne roz­ga­łę­zie­nia; są to zagad­nie­nia (pro­ble­my), któ­rych roz­wią­za­nie będzie mieć dale­ko idą­ce kon­se­kwen­cje. Lecz w osta­tecz­nie nasze zain­te­re­so­wa­nie się tym zbio­rem zagad­nień pocho­dzi z odczu­cia ich piękna.

Stra­te­gia rozu­mo­wa­nia mate­ma­tycz­ne­go zwa­na meto­dą łuków Hardy’ego-Littlewooda, zasto­so­wa­na naj­pierw w kon­tek­ście zmo­dy­fi­ko­wa­ne­go pro­ble­mu Warin­ga, była twór­czo roz­wi­ja­na m.in. w pra­cach Han­sa Rade­ma­che­ra, w któ­rych pew­ne powierzch­nie były przy­bli­ża­ne z uży­ciem okrę­gów For­da. 
źró­dło rysun­ku:
commons.wikimedia.org

Spro­wa­dzi­li­śmy przed­tem, na tere­nie mate­ma­ty­ki, „donio­słość” do „pięk­na”, rozu­mie­jąc je w podob­nym sen­sie, co w sztu­kach pla­stycz­nych, jako coś doty­czą­ce­go for­my. Uję­cie to wystar­czy mniej wię­cej w roz­wa­żo­nym poprzed­nio przy­kła­dzie, ale jest zasad­ni­czo zbyt cia­sne. Poję­cie „pięk­na” w mate­ma­ty­ce jest w swej isto­cie bar­dziej zło­żo­ne i róż­no­kształt­ne. Pięk­no for­my przed­mio­tów mate­ma­ty­ki i ich wyra­zu ana­li­tycz­ne­go odgry­wa bez wąt­pie­nia waż­ną — czę­sto decy­du­ją­cą — rolę w zagad­nie­niu war­to­ści mate­ma­ty­ki, Ale ist­nie­ją rów­nież inne czyn­ni­ki, któ­rych wpływ uwzględ­nia mate­ma­tyk, gdy mówi o pięk­nie swej nauki.

W licz­bie cał­ko­wi­tej, w gru­pie skoń­czo­nej, w kon­struk­cji geo­me­trycz­nej, w twier­dze­niu Pita­go­ra­sa pocią­ga nas przede wszyst­kim ich cha­rak­ter indy­wi­du­al­ny, skoń­czo­ny, ogra­ni­czo­ny ze wszyst­kich stron. Powia­da­my „przede wszyst­kim”, ale nie „wyłącz­nie”. W rze­czy samej, nie może­my myśleć o licz­bach pierw­szych, żeby w świa­do­mo­ści naszej nie poja­wi­ła się zagad­ka ich roz­kła­du; nie może­my roz­wa­żać kon­fi­gu­ra­cji odpo­wia­da­ją­cej twier­dze­niu Pas­ca­la i nie pomy­śleć o roli tego twier­dze­nia w teo­rii prze­cięć (prze­kro­jów) stoż­ko­wych i w pod­sta­wach geo­me­trii; nie zgłę­bi­li­by­śmy syme­trii gru­py dwu­dzie­sto­ścia­nu, gdy­by­śmy nie uwzględ­ni­li ich związ­ków z alge­brą rów­nań stop­nia pią­te­go i teo­rią funk­cji elip­tycz­nych; wresz­cie w twier­dze­niu Pita­go­ra­sa nie może­my zapo­mnieć o jego czci­god­nej sta­ro­żyt­no­ści i wybit­nym zna­cze­niu historycznym.

Twier­dze­nie Pas­ca­la. Niech dane będzie sześć punk­tów leżą­cych na krzy­wej stoż­ko­wej. W opar­ciu o te punk­ty two­rzy­my łama­ną zamknię­tą ABCDEFA. Ozna­cza­my lite­ra­mi G, H i K punk­ty prze­cię­cia odpo­wied­nio pro­stych AB i DE, AF i CD oraz BC i EF.
Wów­czas punk­ty G, H i K są współ­li­nio­we.
źró­dło rysun­ku:
commons.wikimedia.org

Wszyst­kie te czyn­ni­ki odgry­wa­ją rolę i wpły­wa­ją na nasz sto­su­nek do przed­mio­tu. Wspo­mnie­li­śmy już, że zagad­nie­nie war­to­ści mate­ma­ty­ki jest skom­pli­ko­wa­ne i nie daje się spro­wa­dzić do pro­stych sfor­mu­ło­wań (obja­śnień). Ist­nie­je zawsze wie­le powo­dów, dzię­ki któ­rym przy­pi­su­je­my wagę jakie­muś zbio­ro­wi pojęć i wzo­rów mate­ma­tycz­nych, i rola każ­de­go z nich oddziel­nie może być mniej albo wię­cej donio­sła. Lecz osta­tecz­nie o postrze­ga­niu ich przez umysł decy­du­je przede wszyst­kim har­mo­nia wszyst­kich skład­ni­ków, któ­ra okre­śla cha­rak­ter ogól­ny zbio­ru. I tu, jak się to czę­sto dzie­je, spo­ty­ka­ją się skraj­no­ści. Wszyst­ko, co jest boga­te w zależ­no­ści, co się znaj­du­je w punk­cie węzło­wym jakiejś roz­le­głej sie­ci pojęć i wzo­rów, wyda­je się nam już przez to pięk­ne; ale ist­nie­je jesz­cze inny gatu­nek pięk­na, o któ­rym chce­my wspo­mnieć. Jeże­li pomy­śli­my o poję­ciu gru­py we wszyst­kich jego zasto­so­wa­niach do alge­bry, teo­rii rów­nań róż­nicz­ko­wych linio­wych itd., albo o cało­ści teo­rii Galo­is czy teo­rii funk­cji elip­tycz­nych, z ich nie­po­rów­na­ną wie­lo­ścią zasto­so­wań i wzo­rów — mamy wra­że­nie cze­goś nie­zmier­nie boga­te­go i wspa­nia­le ubar­wio­ne­go; a wra­że­nie — ele­men­tar­ne i kla­row­ne — któ­re zawdzię­cza­my licz­bie pierw­szej albo twier­dze­niu Pita­go­ra­sa, nie­moż­li­we jest porów­nać do poprzed­nie­go, jak prze­ży­cia zwią­za­ne z wysłu­cha­niem dzieł Bacha i Beetho­ve­na. Któż­by w obli­czu tych spraw myślał o oce­nie „bar­dziej” lub „mniej pięk­ny”? Nie ma tu miej­sca na takie porównanie.

Wie­le się dziś chwie­je rze­czy na tym świe­cie, nie­jed­na praw­da odwiecz­na wywo­łu­je wąt­pli­wo­ści. Lecz jeże­li wciąż jesz­cze jest praw­dą, że to dla war­to­ści moral­nych i inte­lek­tu­al­nych war­to zno­sić tru­dy życia, mate­ma­ty­ka — nauka i sztu­ka zara­zem — jest jed­nym z naj­święt­szych dóbr ludzkości.

Arty­kuł Leona Lich­ten­ste­ina (1878–1933) był pier­wot­nie opu­bli­ko­wa­ny w 1933 r. w „Mathe­sis Pol­ska” – mie­sięcz­ni­ku poświę­co­nym naukom ści­słym i ich meto­do­lo­gii (T. 8, nr 9–10/1933). Tam znaj­dzie­my nastę­pu­ją­cą infor­ma­cję źró­dło­wą: „Arty­kuł niniej­szy zawie­ra frag­men­ty publi­ka­cji pt. Réfle­xions sur l’ésthéti­que des Mathéma­ti­qu­es (Journ. de Psy­cho­lo­gie, XXX, 1933, p. 497–513), sta­no­wią­cej prze­kład (przez André Met­za) ręko­pi­su niemieckiego.”

Auto­rem pol­skie­go prze­kła­du arty­ku­łu Leona Lich­ten­ste­ina był naj­praw­do­po­dob­niej Hugo Ste­ina­hus. (W tek­ście zre­da­go­wa­nym do publi­ka­cji w ser­wi­sie MuMy nie­któ­re archa­icz­ne wyra­zy języ­ka pol­skie­go zastą­pio­no uży­wa­ny­mi współ­cze­śnie i wpro­wa­dzo­no zasa­dy orto­gra­ficz­ne obec­nie obo­wią­zu­ją­ce. – przyp. red.)

W liście z 11 sierp­nia 1933 Lich­ten­ste­in pisał do Steinhausa:

W mych roz­wa­ża­niach este­tycz­nych zwra­cam się li tyl­ko do czy­tel­ni­ka, obe­zna­ne­go grun­tow­nie z mate­ma­ty­ką, fizy­ką i t, d. Cho­dzi mi o wyja­śnie­nie fak­tu, dla­cze­go nam, mate­ma­ty­kom, nauka ta wyda­je się tak pięk­na. Bynaj­mniej nie mam zamia­ru prze­ko­ny­wać »laików«.


* Mate­ma­tyk zwró­cił­by uwa­gę na syme­trię i cudow­ne pro­por­cje apa­ra­tu geo­me­trycz­ne­go i ana­li­tycz­ne­go, któ­ry kie­ru­je świa­tem wymia­rów naj­mniej­szych (przy­pis Autora).