Mate­ma­ty­cy nie bada­ją przed­mio­tów, lecz zależ­no­ści mię­dzy nimi.
H. Poincaré

Jed­nym z naj­waż­niej­szych, pod­sta­wo­wych pojęć mate­ma­tycz­nych jest poję­cie odpo­wied­nio­ści. Prze­ni­ka ono wszyst­kie dzie­dzi­ny myśli mate­ma­tycz­nej; jest pod­sta­wą, na któ­rej budu­je­my inne, zasad­ni­cze poję­cia; jest źró­dłem wszyst­kich naj­wspa­nial­szych pomysłów.

Sło­wa powyż­sze [Poin­ca­ré’go] wymow­nie okre­śla­ją rolę, jaka przy­pa­da poję­ciu odpo­wied­nio­ści w mate­ma­ty­ce sto­so­wa­nej. Chcąc zba­dać zależ­no­ści mię­dzy ele­men­ta­mi dane­go zbio­ru, usta­la­my naj­czę­ściej odpo­wied­niość mię­dzy nie­mi a licz­ba­mi i ze związ­ków mię­dzy licz­ba­mi wnio­sku­je­my o zależ­no­ściach mię­dzy ele­men­ta­mi bada­ne­go zbio­ru. Nie będę tutaj mno­żył przy­kła­dów: wia­do­mo wszyst­kim, jak wyra­ża się licz­bą czas, tem­pe­ra­tu­ra, masa, siła i t.d. Śmia­ło rzec moż­na, że całe prak­tycz­ne zna­cze­nie mate­ma­ty­ki zawdzię­cza­my sto­so­wa­niu poję­cia odpo­wied­nio­ści; w wykła­dzie dzi­siej­szym pra­gnął­bym jed­nak zatrzy­mać się dłu­żej tyl­ko na teo­re­tycz­nej stro­nie tego poję­cia: na jego roli w mate­ma­ty­ce i waż­no­ści dla samej matematyki.

Uwa­żaj­my dwa zbio­ry przed­mio­tów: zbiór Z o ele­men­tach a, b, c…, oraz zbiór Z o ele­men­tach α, Β, γ… Jeże­li zatrzy­ma­nie naszej uwa­gi na ele­men­cie n zbio­ru Z łączy­my zawsze z myślą o ele­men­cie ν zbio­ru Z, to mówi­my, że ele­men­to­wi n zbio­ru Z odpo­wia­da ele­ment ν zbio­ru Z, albo że ele­ment ν jest obra­zem, odwzo­ro­wa­niem ele­men­tu n. Jeże­li każ­de­mu ele­men­to­wi zbio­ru Z odpo­wia­da ozna­czo­ny ele­ment zbio­ru Z, to powia­da­my, żeśmy ele­men­ty zbio­ru Z pod­po­rząd­ko­wa­li ele­men­tom zbio­ru Z, albo usta­li­li odpo­wied­niość mię­dzy ele­men­ta­mi tych zbiorów.

Oznacz­my sym­bo­lem φ( ) pro­ces myślo­wy, pole­ga­ją­cy na tym, że po zatrzy­ma­niu naszej uwa­gi na ele­men­cie zbio­ru Z, w myśli naszej powsta­je obraz odpo­wied­nie­go ele­men­tu zbio­ru Z: będzie­my pisali:

φ(a)=α, φ(b)=Β, …, φ(n)=ν.

Mamy tu naj­ogól­niej­sze poję­cie funk­cji jed­no­war­to­ścio­wej jed­nej zmiennej.

Może się zda­rzyć w szcze­gól­no­ści, że róż­nym ele­men­tom zbio­ru Z odpo­wia­da­ją zawsze róż­ne obra­zy, oraz że każ­dy ele­ment zbio­ru Z może być uwa­ża­ny jako obraz pew­ne­go ele­men­tu zbio­ru Z. Tego rodza­ju odpo­wied­niość mię­dzy ele­men­ta­mi dwóch zbio­rów nazy­wa­my dosko­na­łą. Odpo­wied­niość taka będzie wzajemną.

W samej rze­czy, uwa­żaj­my jaki­kol­wiek ele­ment ν zbio­ru Z. Ist­nie­je w zbio­rze Z ele­ment s, któ­re­go obra­zem jest ν i taki ele­ment jest tyl­ko jeden: może­my więc powie­dzieć, że w tym razie każ­de­mu ele­men­to­wi zbio­ru Z odpo­wia­da jeden ozna­czo­ny ele­ment zbio­ru Z i odwrot­nie — każ­dy ele­ment zbio­ru Z odpo­wia­da zawsze i przy tym jed­ne­mu tyl­ko ele­men­to­wi zbio­ru Z. Odpo­wied­niość taką nazy­wa­my z tego wzglę­du nie­kie­dy jednoznaczno-jednoznaczną.

Jeże­li mię­dzy ele­men­ta­mi dwóch zbio­rów ZZ, moż­na usta­lić odpo­wied­niość dosko­na­łą, to mówi­my, że są rów­nej mocy. Jest to zasad­ni­cze poję­cie teo­rii mno­go­ści. Ogół wszyst­kich zbio­rów jed­nej i tej samej mocy będzie­my ozna­cza­li jed­nym sym­bo­lem: sym­bo­le takie nazy­wa­my licz­ba­mi kar­dy­nal­ne­mi. Każ­de­mu zbio­ro­wi Z odpo­wia­da zatym pew­na licz­ba kar­dy­nal­na K: dwa zbio­ry są rów­nej, lub nie­rów­nej mocy, zależ­nie od tego, czy mają jed­ną i tę samą, czy też róż­ne licz­by kardynalne.

Poprze­sta­nę tutaj na dwuch łatwych przykładach:

Pal­ce jed­nej ręki i pal­ce dru­giej ręki sta­no­wią dwa zbio­ry rów­nej mocy. Odpo­wied­nią licz­bę kar­dy­nal­ną ozna­cza­my sym­bo­lem 5 (pięć).

Dru­gi przy­kład wezmę z gie­ome­tr­ji: zbiór wszyst­kich punk­tów jed­ne­go odcin­ka, np. OA i zbiór punk­tów inne­go odcin­ka, np. OB są rów­nej mocy. Odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy ele­men­ta­mi tych zbio­rów moż­na usta­lić np. w nastę­pu­ją­cy sposób.

Na prze­dłu­że­niu BA obierz­my dowol­ny punkt S: dwa punk­ty nν odcin­ków OAOB będzie­my uwa­ża­li za odpo­wia­da­ją­ce sobie, jeże­li leżą na jed­nej pro­stej z punk­tem S. Chwi­la zasta­no­wie­nia star­czy na stwier­dze­nie, że usta­lo­na odpo­wied­niość będzie dosko­na­łą. (Odpo­wied­nią licz­bę kar­dy­nal­ną ozna­cza­my sym­bo­lem C i nazy­wa­my con­ti­nu­um).

Moż­na­by nawet przy­pu­ścić, że jeden z danych odcin­ków, np. dol­ny, jest nie­ogra­ni­czo­ny: dla usta­le­nia odpo­wied­nio­ści dosko­na­łej A nale­ża­ło­by wów­czas punkt S obrać na rów­no­le­głej do tego nie­skoń­czo­ne­go odcin­ka, prze­cho­dzą­cej przez punkt A.

Jedy­nie ten ostat­ni punkt odcin­ka OA sta­no­wił­by wyją­tek, nie mając swe­go obra­zu na dol­nym odcin­ku, każ­dy nato­miast punkt tego ostat­nie­go miał­by swój obraz na odcin­ku OA. Cie­ka­wy stąd otrzy­mu­je­my wnio­sek, iż moż­na odwzo­ro­wać odci­nek nie­skoń­czo­nej dłu­go­ści na odcin­ku skończonym.

Jeże­li wszyst­kie ele­men­ty zbio­ru Z są jed­no­cze­śnie ele­men­ta­mi zbio­ru Z, ale nie odwrot­nie, to mówi­my, że zbiór Z jest czę­ścią zbio­ru Z.

Np. jeże­li punkt A leży na odcin­ku OB mię­dzy OB, to zbiór punk­tów odcin­ka OA będzie czę­ścią zbio­ru punk­tów odcin­ka OB.

Jeże­li dla dane­go zbio­ru Z ist­nie­je część rów­nej mocy z samym zbio­rem Z, wów­czas zbiór ten nazy­wa­my nie­skoń­czo­nym; w prze­ciw­nym razie — skoń­czo­nym. Np. zbiór pal­ców jed­nej ręki będzie zbio­rem skoń­czo­nym, zbiór punk­tów jakie­goś odcin­ka — zbio­rem nie­skoń­czo­nym. Jed­no­cze­śnie otrzy­mu­je­my podział wszyst­kich liczb kar­dy­nal­nych na skoń­czo­ne i nie­skoń­czo­ne. Wszyst­kie skoń­czo­ne licz­by kar­dy­nal­ne nazy­wa­my natu­ral­ne­mi. Docho­dzi­my więc w ten spo­sób do defi­ni­cji liczb cał­ko­wi­tych. Jest to punkt widze­nia, na któ­rym sta­je Dede­kind, chcąc wyka­zać, że poję­cie licz­by jest wol­nym wytwo­rem ludz­kie­go umy­słu, nie­za­leż­nym od poję­cia prze­strze­ni i cza­su (Was sind und was sol­len die Zahlen. Braun­schwe­ig, 1888.).

Dla zbio­rów skoń­czo­nych poję­cie rów­nej mocy jest iden­tycz­ne z poję­ciem jed­na­ko­wej licz­no­ści, oko­licz­ność ta nie zacho­dzi jed­nak dla zbio­rów nie­skoń­czo­nych. Leży to już w samej defi­ni­cji zbio­ru nie­skoń­czo­ne­go, dla któ­re­go ist­nie­je część rów­nej mocy z cało­ścią, gdy tym­cza­sem część zbio­ru uwa­ża­my jako mniej licz­ną od zbio­ru całego.

Jako przy­kład, uwa­żaj­my zbiór wszyst­kich liczb natu­ral­nych oraz zbiór wszyst­kich liczb parzy­stych. Skłon­ni jeste­śmy powie­dzieć, że pierw­szy jest dwa razy licz­niej­szy od dru­gie­go. Zbio­ry te są jed­nak rów­nej mocy: odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy ich ele­men­ta­mi moż­na usta­lić np. pod­po­rząd­ko­wu­jąc każ­dej licz­bie natu­ral­nej dwa razy więk­szą parzy­stą i odwrot­nie, każ­dej licz­bie parzy­stej — dwa razy mniej­szą od niej licz­bę naturalną.

Bar­dziej jesz­cze rażą­cy przy­kład przed­sta­wia zbiór wszyst­kich liczb wymier­nych, któ­ry jest rów­nej mocy ze zbio­rem liczb natu­ral­nych. Skłon­ni jeste­śmy uwa­żać pierw­szy, jako nie­skoń­cze­nie licz­niej­szy od dru­gie­go, gdyż pomię­dzy każ­de­mi dwie­ma kolej­ne­mi licz­ba­mi natu­ral­ne­mi mamy nie­skoń­cze­nie wie­le liczb wymier­nych. Może­my jed­nak z łatwo­ścią ponu­me­ro­wać wszyst­kie licz­by wymier­ne (uwzględ­ni­my tu dla pro­sto­ty tyl­ko licz­by dodat­nie), ozna­cza­jąc nume­rem 1 uła­mek 1/1 któ­re­go licz­nik + mia­now­nik wyno­si 2; nume­ra­mi 2 i 3 kolej­no ułam­ki 1/2 i 2/1, dla któ­rych licz­nik + mia­now­nik daje 3; nume­ra­mi 4, 5 i 6 kolej­no trzy ułam­ki 1/3, 2/2 i 3/1, któ­rych licz­nik + mia­now­nik = 4, nume­ra­mi 7, 8, 9 i 10 ułam­ki 1/4, 2/3, 3/2 i 4/1 i t. d.

Każ­dy uła­mek L/M otrzy­ma w ten spo­sób swój numer N i moż­na­by nawet z łatwo­ścią wypro­wa­dzić wzór

\[ N = \frac{(L + M \hspace{2 mm} – \hspace{2 mm} 1) \cdot (L + M)}{2} \hspace{2 mm} – \hspace{2 mm} M + 1 \]

dla szyb­kie­go obli­cze­nia N przy danych L i M.

Widzi­my zatym, że z teo­re­tycz­ne­go przy­naj­mniej punk­tu widze­nia, mate­ma­ty­ka mogła­by się obyć bez liczb ułam­ko­wych, zastę­pu­jąc te ostat­nie przez odpo­wied­nie ich nume­ry. Zbio­ry rów­nej mocy ze zbio­rem wszyst­kich liczb natu­ral­nych, nazy­wa­my prze­li­czal­ne­mi: wszyst­kie ele­men­ty takich zbio­rów mogą więc być ponu­me­ro­wa­ne w ten spo­sób, iż każ­dy ele­ment będzie nosił swój ozna­czo­ny numer i każ­de­mu nume­ro­wi odpo­wia­dać będzie ozna­czo­ny ele­ment zbioru.

Twier­dzę, że wszyst­kie nasze myśli i poję­cia, któ­re mogą być wyra­żo­ne sło­wa­mi, sta­no­wią mno­gość prze­li­czal­ną; dla dowo­du wystar­czy sobie uprzy­tom­nić zasa­dę depesz cyfrowanych.

Wspo­mnę wresz­cie jesz­cze o jed­nym, nie mniej cie­ka­wym para­dok­sie teo­r­ji mno­go­ści; moż­na wyka­zać, jak to uczy­nił Can­tor (Zob. mój arty­kuł: „O pew­nym twier­dze­niu Can­to­ra”. Wiad. Mat. 1908.), że zbiór wszyst­kich punk­tów płasz­czy­zny jest rów­nej mocy ze zbio­rem punk­tów skoń­czo­ne­go odcin­ka pro­stej, że zatym, wyra­ża­jąc się podług umó­wio­ne­go wyżej spo­so­bu, moż­na odwzo­ro­wać całą nie­skoń­czo­ną płasz­czy­znę na skoń­czo­nym odcinku.

Nie mniej waż­ną rolę odgry­wa poję­cie odpo­wied­nio­ści w defi­ni­cji dzia­ła­nia. Naj­ogól­niej­sze okre­śle­nie tego poję­cia jest nastę­pu­ją­ce: dwom jakim­kol­wiek ele­men­tom ab zbio­ru Z pod­po­rząd­ko­wu­je­my ozna­czo­ny trze­ci c. Pisze­my c= (a, b) i mówi­my, że c jest wyni­kiem dzia­ła­nia, doko­na­ne­go na ele­men­tach ab. Wynik dzia­ła­nia może zale­żeć lub nie zale­żeć od porząd­ku ele­men­tów, t. j. (a, b) oraz (b, a) mogą być róż­ne lub jednakowe.

Chcąc okre­ślić dzia­ła­nie dla pew­ne­go zbio­ru, powin­ni­śmy ozna­czyć wyni­ki dzia­ła­nia dla każ­dej pary ele­men­tów zbio­ru. Mamy tu zara­zem okre­śle­nie funk­cji jed­no­war­to­ścio­wej dwuch zmien­nych. Przy­pu­ść­my, że mamy dwa zbio­ry rów­nej mocy ZZ mię­dzy ele­men­ta­mi, któ­rych usta­li­li­śmy odpo­wied­niość dosko­na­łą. Daj­my na to, że dla każ­de­go z tych zbio­rów okre­śli­li­śmy pew­ne dzia­ła­nie i że dzia­ła­nie to, wyko­na­ne na odpo­wied­nich ele­men­tach, daje zawsze odpo­wied­nie wyni­ki, t. j., że jakie­kol­wiek ele­men­ty mn zbio­ru Z wzię­li­by­śmy, zawsze ele­men­to­wi (m, n) tego zbio­ru odpo­wia­da ele­ment (μ, ν) zbio­ru Z. Dzia­ła­nie takie ozna­cza­my zwy­kle dla obu zbio­rów jed­ną i tą samą nazwą. Mamy w tym przy­pad­ku odwzo­ro­wa­nie nie­tyl­ko zbio­ru, ale i dzia­ła­nia na jego elementach.

Damy tu przykład.

Moż­na z łatwo­ścią usta­lić odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy zbio­rem liczb (bez­względ­nych) i zbio­rem odcin­ków róż­nej dłu­go­ści, jeże­li tę ostat­nią wyra­żać będzie­my licz­bą, przyj­mu­jąc dłu­gość pew­ne­go umó­wio­ne­go odcin­ka za jed­ność. Uwa­żaj­my dwa odcin­ki ab, któ­rych mia­ra­mi są licz­by α i Β. Sumą odcin­ków ab nazy­wa­my odci­nek c, któ­ry może być podzie­lo­ny na dwie czę­ści, odpo­wied­nio rów­ne odcin­kom ab. Mia­rą odcin­ka będzie licz­ba γ, suma liczb α i Β.

Doda­wa­niu liczb odpo­wia­da zatym doda­wa­nie odcin­ków. Może­my tu też powie­dzieć, żeśmy zilu­stro­wa­li doda­wa­nie gie­ome­trycz­nie, żeśmy dali temu dzia­ła­niu gra­ficz­ną inter­pre­ta­cję. Gdy­by­śmy uprzed­nio nie okre­śli­li doda­wa­nia liczb, mogli­by­śmy powyż­szą odpo­wied­niość przy­jąć za punkt wyj­ścia dla defi­ni­cji sumy: sumą dwuch liczb α i Β nazwa­li­by­śmy licz­bę γ, będą­cą mia­rą odcin­ka c = a + b. W ten wła­śnie spo­sób prof. Zarem­ba w swym kur­sie uni­wer­sy­tec­kim wpro­wa­dza defi­ni­cje dzia­łań aryt­me­tycz­nych na licz­bach ułam­ko­wych, a następ­nie niewymiernych.

Odpo­wied­niość mię­dzy aryt­me­ty­ką a gie­ome­tr­ją się­ga znacz­nie dalej, cze­go dobit­ny wyraz znaj­du­je­my w stwo­rzo­nej przez Descar­te­sa gie­ome­tr­ji ana­li­tycz­nej. Zatrzy­ma­my się dłu­żej na gie­ome­tr­ji ana­li­tycz­nej w płasz­czyź­nie. Usta­la­my tu przede wszyst­kim odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy punk­ta­mi M płasz­czy­zny a sym­bo­la­mi (x, y), zło­żo­ne­mi z dwuch liczb xy — spół­rzęd­nych punk­tu M.

W tym celu popro­wadź­my dwie pro­sto­pa­dłe wzglę­dem sie­bie pro­ste OXOY. Uwa­żaj­my ćwiart­kę XOY płasz­czy­zny. Każ­de­mu punk­to­wi M tej ćwiart­ki odpo­wia­da­ją ozna­czo­ne licz­by x, y — mia­ry odle­gło­ści uwa­ża­ne­go punk­tu od osi OYOX i odwrot­nie, każ­dy układ (x, y) wyzna­cza poło­że­nie pew­ne­go punk­tu uwa­ża­nej ćwiartki.

Przez wpro­wa­dze­nie liczb i kie­run­ków ujem­nych moż­na­by odpo­wied­niość tę uzu­peł­nić dla całej płasz­czy­zny, ale myśl zasad­ni­cza pozo­sta­nie bez zmiany.

Figu­ra gie­ome­trycz­na jest to zbiór punk­tów, speł­nia­ją­cych pew­nie warun­ki — jej odpo­wied­nik ana­li­tycz­ny będzie zbio­rem sym­bo­li (x, y), dla któ­rych licz­by x, y speł­niać będą pew­ne warun­ki. Te ostat­nie wyra­ża­ją się w posta­ci rów­nań lub nie­rów­no­ści dla xy. Otóż w gie­ome­tr­ji ana­li­tycz­nej zastę­pu­je się figu­ry gie­ome­trycz­ne przez rów­na­nia i z wła­sno­ści ana­li­tycz­nych rów­nań wypro­wa­dza się wła­sno­ści geo­me­trycz­ne figur, przez te rów­na­nia przedstawionych.

Dla gie­ome­tr­ji ana­li­tycz­nej w prze­strze­ni nale­ża­ło­by usta­lić odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy punk­ta­mi prze­strze­ni a sym­bo­la­mi zło­żo­ne­mi (x, y, z), ozna­cza­jąc przez x, yz odle­gło­ści uwa­ża­ne­go punk­tu od trzech pro­sto­pa­dłych wzglę­dem sie­bie płaszczyzn.

Sym­bol (x, y, z, t), zło­żo­ny z czte­rech liczb, nie będzie już miał swe­go odpo­wied­ni­ka gie­ome­trycz­ne­go; może­my mu jed­nak przez ana­lo­gję pod­po­rząd­ko­wać punkt prze­strze­ni czte­ro­wy­mia­ro­wej, wyma­ga­ją­cy czte­rech spół­rzęd­nych. Na tle tej ana­lo­gji moż­na­by roz­wi­nąć całą gie­ome­tr­ję czwar­te­go, a nawet n-go wymia­ru.

Powróć­my do punk­tów M (x, y) płasz­czy­zny. Sym­bol (x, y), przy pew­nej defi­ni­cji na nim dzia­łań aryt­me­tycz­nych, o któ­rej będzie mowa póź­niej, nazy­wa­my licz­bą zło­żo­ną, albo zespo­lo­ną i ozna­cza­my zwy­kle przez x + i y. Widzi­my zatym, że licz­by zespo­lo­ne mogą być odwzo­ro­wa­ne zapo­mo­cą punk­tów płaszczyzny.

Moż­na dać jesz­cze inne odwzo­ro­wa­nie gie­ome­trycz­ne licz­bom zespo­lo­nym, wpro­wa­dza­jąc poję­cie wek­to­ra.

Połącz­my punkt O (począ­tek spół­rzęd­nych) z punk­tem M i uwa­żaj­my odci­nek OM, skie­ro­wa­ny od O ku M. Odci­nek taki wyzna­cza pew­ną dłu­gość i pewien kie­ru­nek; nazy­wa­my go wek­to­rem. Dwa wek­to­ry, np. uv uwa­ża­my za rów­no­waż­ne, jeże­li są jed­na­ko­wej dłu­go­ści, rów­no­le­głe i jed­na­ko­wo skie­ro­wa­ne. Może­my zatym prze­no­sić wek­tor z miej­sca na miej­sce, byle­by­śmy zacho­wa­li jego dłu­gość i kie­ru­nek; może­my więc począ­tek wek­to­ra umiesz­czać w dowol­nym punk­cie płaszczyzny.

Jeże­li umie­ści­my go w począt­ku spół­rzęd­nych O, wów­czas koniec wek­to­ra wyzna­czy pewien punkt M płasz­czy­zny, a więc pew­ną licz­bę zespo­lo­ną. lst­nie­je zatym odpo­wied­niość dosko­na­ła mię­dzy wek­to­ra­mi a licz­ba­mi zespolonemi.

Przy­pu­ść­my teraz, że mamy dwa wek­to­ry: uv. Umie­ść­my począ­tek pierw­sze­go w dowol­nym punk­cie płasz­czy­zny (np w począt­ku spół­rzęd­nych), a począ­tek dru­gie­go w koń­cu pierwszego.

Wek­tor, któ­re­go począ­tek zle­wa się z począt­kiem wek­to­ra u, a koniec — z koń­cem wek­to­ra v, nazy­wa­my sumą gie­ome­trycz­ną wek­to­rów uv i ozna­cza­my przez u + v. (Zna­ny jest odpo­wied­nik tego dzia­ła­nia w mecha­ni­ce i fizy­ce; wspo­mnę tu tyl­ko o rów­no­le­gło­bo­ku sił). Mamy tu zara­zem defi­ni­cję sumy liczb zespo­lo­nych, któ­rą moż­na­by wyra­zić ana­li­tycz­nie wzo­rem (x, y) + (a, b) = (x + a, y + b).

Jeden z wek­to­rów przyj­mij­my za jed­nost­kę, np. ten, któ­ry odpo­wia­da licz­bie (1,0). Będzie to wek­tor OA, któ­re­go koniec A leży na osi OX w odle­gło­ści 1 od począt­ku spółrzędnych.

W pod­ręcz­ni­kach szkol­nych spo­ty­ka­my zwy­kle taką defi­ni­cję mno­że­nia: Ilo­czyn two­rzy­my w ten spo­sób z mnoż­nej, w jaki mnoż­nik został utwo­rzo­ny z jed­no­ści. Nie wda­jąc się na tym miej­scu w bliż­szy roz­biór i kry­ty­kę tego, wie­le do życze­nia pozo­sta­wia­ją­ce­go okre­śle­nia, weź­mie­my je, jako punkt wyj­ścia dla defi­ni­cji ilo­czy­nu dwuch wektorów.

Począt­ki wek­to­rów uv umie­ść­my w punk­cie O. Wek­tor OP = u otrzy­ma­li­śmy z jed­no­ści, t.j. wek­to­ra OA, przez odpo­wied­nie zwięk­sze­nie (w sto­sun­ku OP:OA) i obrót o kąt AOP w kie­run­ku prze­ciw­nym strzał­ce zega­ra. W ten sam spo­sób utwórz­my ilo­czyn OM z wek­to­ra OQ = v, a więc zwięk­sza­jąc ten ostat­ni w sto­sun­ku OP:OA i obra­ca­jąc go w umó­wio­nym kie­run­ku o kąt rów­ny kąto­wi AOP.

Przy takiej defi­ni­cji doda­wa­nia i mno­że­nia ist­nieć będzie wek­tor i, któ­re­go kwa­drat, t. j. ilo­czyn i.i doda­ny do jed­no­ści, zni­ka, t. j. daje wek­tor, któ­re­go koniec zle­wa się z począt­kiem. Będzie nim, jak to łatwo spraw­dza­my, wek­tor OB, odpo­wia­da­ją­cy licz­bie zespo­lo­nej (0,1), a więc wek­tor, któ­re­go koniec B leży na osi OY w odle­gło­ści 1 od O. W samej rze­czy, utwórz­my ilo­czyn OB.OB. W tym celu nale­ży tak utwo­rzyć nowy wek­tor OC z wek­to­ra OB, jak ten ostat­ni utwo­rzo­ny został z wektora-jedności, a więc przez pro­sty obrót o 90º w kie­run­ku prze­ciw­nym strzał­ce zegara.

Punkt C leży zatym na prze­dłu­że­niu XO w odle­gło­ści 1 od O. Do wek­to­ra OC dodaj­my wek­tor 1; począ­tek tego wek­to­ra nale­ży umie­ścić w punk­cie C — koniec wypad­nie w O. Sumą OC + 1 będzie więc wek­tor OO, nie­ma­ją­cy żad­nej dłu­go­ści. Może­my więc napi­sać: i2 — 1 = 0. Licz­bę i odpo­wia­da­ją­cą wek­to­ro­wi OB, nazy­wa­my zwy­kle jed­no­ścią uro­jo­ną; widzi­my tutaj, że wła­ści­wie nic w niej uro­jo­ne­qo nie­ma; jest to sym­bol nie mniej rze­czy­wi­sty od innych, a jej odpo­wied­nik gie­ome­trycz­ny jest rów­nie dobrze real­ny, jak np. gra­ficz­ne odwzo­ro­wa­nie liczb natu­ral­nych. Nazwy podob­ne, jak licz­by uro­jo­ne, albo (w nie­któ­rych języ­kach), licz­by irra­cjo­nal­ne, są tyl­ko dowo­dem, jak mgli­ste o nich mia­no w swo­im cza­sie pojęcie.

***

Chciał­bym jesz­cze powie­dzieć kil­ka słów o odpo­wied­nio­ści w samej gie­ome­tr­ji. Wspo­mnę tu tyl­ko o kar­to­gra­fji, gie­ome­tr­ji rzu­to­wej i wykreśl­nej. W kar­to­gra­fji mamy do czy­nie­nia z odwzo­ro­wa­niem kuli na płaszczyźnie.

Każ­dej figu­rze gie­ome­trycz­nej na kuli odpo­wia­da pew­na figu­ra na płasz­czyź­nie i odwrot­nie. Dwa naj­waż­niej­sze typy tej odpo­wied­nio­ści, to odwzo­ro­wa­nia rów­no­kąt­ne i rów­no­po­wierzch­nio­we. Przy pierw­szych dwie jakie­kol­wiek lin­je na kuli prze­ci­na­ją się pod takim samym kątem, pod jakim się spo­ty­ka­ją odpo­wied­nie lin­je na płasz­czyź­nie; przy dru­gich —powierzch­nia, ogra­ni­czo­na przez jaką­kol­wiek krzy­wą, zamknię­tą na kuli, jest rów­no­waż­ną powierzch­ni, ogra­ni­czo­nej przez odpo­wied­nią krzy­wą na płasz­czyź­nie. Prócz tych dwuch głów­nych typów mamy jesz­cze całą gru­pę odwzo­ro­wań pośred­nich, W języ­ku pol­skim pod­sta­wy mate­ma­tycz­ne kar­to­gra­fji są pięk­nie wyło­żo­ne w dzieł­ku d‑ra A. Łom­nic­kie­go (wyda­nym przed trze­ma laty [w 1905] w Tarnowie).

W gie­ome­tr­ji rzu­to­wej mamy do czy­nie­nia z dale­ko ogól­niej­sze­mi przy­pad­ka­mi odpo­wied­nio­ści, np. zbio­ru punk­tów i zbio­ru pro­stych. Np. dla pęku pro­stych, mają­cych wspól­ny wierz­cho­łek S i punk­tów pro­stej l, nie nale­żą­cej do pęku, moż­na usta­lić odpo­wied­niość dosko­na­łą, uwa­ża­jąc za odpo­wied­nie pro­stą pęku S i punkt, w któ­rym ta pro­sta spo­ty­ka pro­stą l.

Uwa­żaj­my jaką­kol­wiek krzy­wą: każ­de­mu punk­to­wi tej krzy­wej odpo­wia­da ozna­czo­na stycz­na i odwrot­nie. Każ­de­mu wie­lo­bo­ko­wi wpi­sa­ne­mu odpo­wia­da pewien opi­sa­ny, mają­cy te same punk­ty wspól­ne z krzy­wą i odwrotnie.

Ta odpo­wied­niość punk­tów i pro­stych znaj­du­je wspa­nia­ły wyraz w t. zw. zasa­dzie dwo­isto­ści, pole­ga­ją­cej na tym, że wszyst­kie twier­dze­nia gie­ome­tr­ji rzu­to­wej dadzą się połą­czyć w pary po dwa, prze­cho­dzą­ce jed­no w dru­gie przez zamia­nę wyra­zów punktpro­sta dla gie­ome­tr­ji płasz­czy­zny, lub zamia­nę wyra­zów punktpłasz­czy­zna — dla gie­ome­tr­ji w prze­strze­ni, przy uwzględ­nie­niu, natu­ral­nie, odpo­wied­nich zmian w całej sty­li­za­cji twierdzenia.

Poda­my tu kil­ka przy­kła­dów takich odpo­wied­nich twierdzeń:

Przez dwa punk­ty moż­na prze­pro­wa­dzić jed­ną tyl­ko prostą.
Dwie pro­ste (na płasz­czyź­nie) prze­ci­na­ją się w jed­nym tyl­ko punkcie.

Przez trzy punk­ty w prze­strze­ni, nie leżą­ce na jed­nej pro­stej, moż­na prze­pro­wa­dzić jed­ną tyl­ko płaszczyznę.
Trzy płasz­czy­zny, nie prze­cho­dzą­ce przez jed­ną i tę samą pro­stą, prze­ci­na­ją się w jed­nym tyl­ko punkcie.

Twier­dze­nie Desar­gne­sa: Jeże­li dwa trój­ką­ty ABCA’B’C’ tak są poło­żo­ne, iż pro­ste, łączą­ce odpo­wied­nie wierz­choł­ki prze­ci­na­ją się w jed­nym punk­cie, to punk­ty prze­cię­cia się odpo­wied­nich boków leżą na jed­nej prostej.
Jeże­li dwa trój­ką­ty ABCA„B„C” tak są poło­żo­ne, że odpo­wied­nie boki spo­ty­ka­ją się na jed­nej pro­stej, to pro­ste, prze­cho­dzą­ce przez odpo­wied­nie wierz­choł­ki, spo­ty­ka­ją się w jed­nym punkcie.

Inny, nie­mniej cie­ka­wy przy­pa­dek dwo­isto­ści twier­dzeń przed­sta­wia­ją twier­dze­nia Pas­ca­la i Brianchona:

Jeże­li w stoż­ko­wą wpi­sze­my sze­ścio­bok, to prze­ciw­le­głe boki spo­ty­ka­ją się na jed­nej prostej.
Jeże­li na stoż­ko­wej opi­sze­my sze­ścio­bok, to pro­ste, łączą­ce prze­ciw­le­głe wierz­choł­ki spo­ty­ka­ją się w jed­nym punkcie.

Mówiąc o roli poję­cia odpo­wied­nio­ści w gie­ome­tr­ji, nie mogę nie wspo­mnieć choć w kil­ku sło­wach o zasa­dach gie­ome­tr­ji wykreśl­nej, któ­rej celem jest przed­sta­wie­nie figur prze­strzen­nych zapo­mo­cą rysun­ku pła­skie­go, a mia­no­wi­cie dwuch rzu­tów na dwie pro­sto­pa­dłe wzglę­dem sie­bie płasz­czy­zny. Usta­la­my tu odpo­wied­niość dosko­na­łą mię­dzy punk­ta­mi prze­strze­ni oraz pew­ne­mi para­mi punk­tów płaszczyzny.

***

Przejdź­my teraz do roli poję­cia odpo­wied­nio­ści w Ana­li­zie wyż­szej. Rachu­nek nie­skoń­czo­no­ścio­wy opie­ra się na poję­ciu cią­gu nie­skoń­czo­ne­go. Wyzna­czyć ciąg nie­skoń­czo­ny jakichś ele­men­tów, jest to okre­ślić dane, na pod­sta­wie któ­rych każ­dej licz­bie natu­ral­nej n odpo­wia­da ozna­czo­ny ele­ment un.

W ści­słym związ­ku z poję­ciem cią­gu nie­skoń­czo­ne­go są nie­mniej waż­ne w ana­li­zie poję­cia: nie­skoń­czo­ne­go sze­re­gu, ilo­czy­nu i ułam­ka łańcuchowego.

Uwa­żaj­my jaki­kol­wiek nie­skoń­czo­ny ciąg liczb: u1, u2, u3, …

Cią­go­wi temu odpo­wia­da­ją ciągi:

s1= u1, s2 = u1 + u2, s3 = u1 + u2 + u3, …

p1 = u1, p2 = u1.u2, p3 = u1.u2.u3, …

\( k_1 = \frac{1}{u_1}, k_2 =\frac{1}{u_1 + \frac{1}{u_2}}, k_3 =\frac{1}{u_1+ \frac{1}{u_2 + \frac{1}{u_3}}}, {…} \)

Pierw­szy z nich nazy­wa­my cią­giem sum cząst­ko­wych sze­re­gu nieskończonego

s = u1 + u2 + u3 +

Dru­gi — cią­giem ilo­czy­nów cząst­ko­wych nie­skoń­czo­ne­go iloczynu

p = u1.u2.u3

Trze­ci — cią­giem kolej­nych reduk­tów nie­skoń­czo­ne­go ułam­ka ciągłego

\( k = \frac{1}{u_1+ \frac{1}{u_2 + \frac{1}{u_3 + …}}} \)

Bada­nie nie­skoń­czo­ne­go sze­re­gu, ilo­czy­nu, lub ułam­ka cią­głe go jest bada­niem odpo­wied­nie­go cią­gu cząst­ko­wych sum, ilo­czy­nów, lub kolej­nych reduk­tów. Ale i odwrot­nie: każ­dy ciąg nie­skoń­czo­ny moż­na z łatwo­ścią prze­kształ­cić na sze­reg, ilo­czyn, lub uła­mek łań­cu­cho­wy; nale­ża­ło­by tyl­ko wyzna­czyć odpo­wied­nie skład­ni­ki, czyn­ni­ki, czy też mia­now­ni­ki. Nie­skoń­czo­ne cią­gi, sze­re­gi, ilo­czy­ny i ułam­ki łań­cu­cho­we są to więc czte­ry rodza­je two­rów logicz­nych, tak ze sobą powią­za­nych, że z każ­de­go twier­dze­nia, sto­su­ją­ce­go się do two­rów jed­ne­go z tych rodza­jów, wypły­wa natych­miast pew­ne odpo­wied­nie twier­dze­nie, sto­su­ją­ce się do two­rów inne­go rodza­ju; czte­ry w taki spo­sób, jed­no z dru­gie­go wypły­wa­ją­ce twier­dze­nia mogą być uwa­ża­ne za czte­ry róż­ne kształ­ty, w któ­rych wysta­wia­my jeden i ten sam fakt (Por. S. Zarem­ba: „Teo­r­ja cią­gów i sze­re­gów nie­skoń­czo­nych.” Kra­ków, 1906, str. 52.).

Jed­no­cze­sne bada­nie wszyst­kich tych czte­rech rów­no­waż­nych narzę­dzi ana­li­tycz­nych jest uspra­wie­dli­wio­ne przez to, że pew­ne twier­dze­nia dadzą się wyra­zić lub udo­wod­nić łatwiej, jako twier­dze­nia o cią­gach, inne — jako twier­dze­nia o sze­re­gach, inne wresz­cie — jako wła­sno­ści nie­skoń­czo­nych ilo­czy­nów, lub ułam­ków ciągłych.

***

Wspo­mi­na­li­śmy już mimo­cho­dem o poję­ciu funk­cji; zaj­mie­my się obec­nie nie­co bli­żej tym pod­sta­wo­wym poję­ciem ana­li­zy i wyka­że­my, jaką rolę w defi­ni­cji jego odgry­wa poję­cie odpowiedniości.

Weź­my jaki­kol­wiek ozna­czo­ny zbiór (X) liczb róż­nych od sie­bie i uwa­żaj­my je jako war­to­ści, któ­re może­my przy­pi­sy­wać lite­rze x, okre­śla­jąc ją, jako zmien­ną. Przy­pu­ść­my, że każ­dej war­to­ści na x, t. j. każ­de­mu ele­men­to­wi zbio­ru (X) odpo­wia­da licz­ba, któ­rą uwa­żać będzie­my jako war­tość, nada­ną lite­rze y; powie­my, że y jest funk­cją x, okre­ślo­ną dla obsza­ru (X); funk­cja będzie okre­ślo­na dla dane­go obsza­ru, jeże­li ta odpo­wied­niość będzie usta­lo­na. Pisze­my: y = f (X).

Poję­cie funk­cji takie, jake­śmy je zde­fin­jo­wa­li wyżej, jest bar­dzo ogól­ne; w grun­cie daje się ono spro­wa­dzić do odpo­wied­nio­ści mię­dzy dwo­ma zbio­ra­mi. Moż­na je ato­li jesz­cze bar­dziej uogól­nić, i to w róż­nych kie­run­kach. Zbiór (X) mia­no­wi­cie może­my zastą­pić przez inne zbio­ry. Np. zamiast tego zbio­ru moż­na za punkt wyj­ścia przy­jąć zbiór, któ­re­go ele­men­ta­mi są ukła­dy liczb i każ­de­mu takie­mu ukła­do­wi pod­po­rząd­ko­wać pew­ną licz­bę: doj­dzie­my w ten spo­sób do poję­cia funk­cji wie­lu zmien­nych.

Nie mogę wresz­cie pomi­nąć gie­ome­trycz­ne­go odwzo­ro­wa­nia funk­cji. Ogra­ni­czę się na przed­sta­wie­niu gra­ficz­nym funk­cji jed­nej zmien­nej. Każ­dej war­to­ści zmien­nej x, nale­żą­cej do zbio­ru (X), w któ­rym okre­ślo­ną jest funk­cja y = f (x), pod­po­rząd­kuj­my punkt M płasz­czy­zny o spół­rzęd­nych x, y. W ten spo­sób ogó­ło­wi war­to­ści x, two­rzą­cych obszar (X), odpo­wia­da pewien zbiór punk­tów płasz­czy­zny, w ogó­le — pew­na krzy­wa.

Prze­bie­gli­śmy waż­niej­sze poję­cia mate­ma­tycz­ne i wyka­za­li­śmy, jaką rolę odgry­wa w nich poję­cie odpo­wied­nio­ści. Na zakoń­cze­nie zazna­czę tyl­ko, iż fakt, że nauka, tak ode­rwa­na, jaką jest mate­ma­ty­ka, znaj­du­je tyle zasto­so­wań real­nych, wytłu­ma­czyć się daje ist­nie­niem dosko­na­łej odpo­wied­nio­ści mię­dzy dzie­dzi­ną abs­trak­cji a dzie­dzi­ną real­nej rzeczywistości.

Dr. W. Sierpiński.


Wykład habi­li­ta­cyj­ny Dr. Wacła­wa Sier­piń­skie­go wygło­szo­ny przed ple­num Wydzia­łu Filo­zo­ficz­ne­go Uni­wer­sy­te­tu Lwow­skie­go w dniu 6 lip­ca 1908 r.

Źró­dło tek­stu: Prze­gląd Filo­zo­ficz­ny (1909) z. 1, s. 8–19