Róz­sa Péter
Gra z nieskończonością
Pań­stwo­we Wydaw­nic­two Naukowe
War­sza­wa 1962

W latach 1945–1993 uka­zy­wał się w Pol­sce mie­sięcz­nik „Pro­ble­my” poświę­co­ny popu­la­ry­za­cji róż­nych dzie­dzin wie­dzy. Dzię­ki współ­pra­cy redak­cji pisma z Pań­stwo­wym Wydaw­nic­twem Nauko­wym powsta­ła seria „Biblio­te­ka Pro­ble­mów”, w ramach któ­rej w latach 1956–1971 uka­za­ło się ponad 150 ksią­żek popu­lar­no­nau­ko­wych (m.in. Orzeł czy resz­ka? Hugo­na Ste­in­hau­sa). Tomy serii mia­ły jed­no­li­tą sza­tę gra­ficz­ną, płó­cien­ną opra­wę i obwolutę.

W 1962 r. w tej serii uka­za­ło się tłu­ma­cze­nie książ­ki Róz­sy Péter pt. Gra z nie­skoń­czo­no­ścią – popu­lar­no­nau­ko­wej opo­wie­ści o mate­ma­ty­ce, po raz pierw­szy wyda­nej na Węgrzech w 1934 r., a następ­nie wie­lo­krot­nie wzna­wia­nej (w samym języ­ku węgier­skim docze­ka­ła się w XX w. sze­ściu kolej­nych wydań).

***

Kim była autor­ka książ­ki? Róz­sa Péter (1905–1977) – Węgier­ka zaj­mu­ją­ca się mate­ma­ty­ką i logi­ką, pro­fe­sor Uni­wer­sy­te­tu Lorán­da Eötvösa w Buda­pesz­cie. Była pio­nier­ką prac nad rekur­sją w teo­rii obliczalności.

Kocham mate­ma­ty­kę nie tyl­ko dla­te­go, że znaj­du­je ona zasto­so­wa­nie w tech­ni­ce, ale rów­nież dla­te­go, że jest pięk­na, dla­te­go że czło­wiek wło­żył w nią swą pasję gra­cza i dla­te­go że mate­ma­ty­ka jest w sta­nie upra­wiać nawet naj­wspa­nial­szą grę: potra­fi uczy­nić uchwyt­ną nie­skoń­czo­ność. (Gra z nie­skoń­czo­no­ścią, s. 5)

Ludz­ka skłon­ność do roz­ryw­ki i zaba­wy jest rów­nież jed­nym ze źró­deł mate­ma­ty­ki i wła­śnie dla­te­go mate­ma­ty­ka jest nie tyl­ko nauką, ale – co naj­mniej w rów­nej mie­rze – i sztu­ką. (s. 16)

Czy­stość meto­dy, jasne for­mu­ło­wa­nie warun­ków – oto powo­dy, dzię­ki któ­rym wśród mate­ma­ty­ków nie ma takich nie­po­ro­zu­mień, jakie zda­rza­ją się czę­sto wśród przed­sta­wi­cie­li innych nauk. Mate­ma­ty­cy wszyst­kich cza­sów i wszyst­kich kra­jów rozu­mie­ją się bar­dzo dokład­nie. Mate­ma­ty­cy sły­ną z nie­zro­zu­mia­ło­ści, a prze­cież chy­ba żaden czło­wiek nie for­mu­łu­je swych wypo­wie­dzi tak sta­ran­nie i z takim zwa­ża­niem na innych ludzi, jak wła­śnie mate­ma­tyk. (s. 282–283)

***

Już w pierw­szym zda­niu przed­mo­wy autor­ka infor­mu­je, że książ­ka „jest prze­zna­czo­na przede wszyst­kim dla nie zaj­mu­ją­cych się spe­cjal­nie mate­ma­ty­ką inte­lek­tu­ali­stów, dla pisa­rzy, arty­stów i huma­ni­stów.”.

Czy Czy­tel­ni­cy, w szcze­gól­no­ści mło­dzi, inte­re­su­ją­cy się mate­ma­ty­ką (a nie tyl­ko huma­ni­ści) znaj­dą tutaj coś dla sie­bie? Opi­nię autor­ki na ten temat znaj­dzie­my w przed­mo­wie: „Jeże­li książ­ka dosta­nie się w ręce stu­den­ta wyka­zu­ją­ce­go zain­te­re­so­wa­nie przed­mio­tem, to będzie on mógł uzy­skać – że się tak wyra­żę – obraz mate­ma­ty­ki jako całości.”.

Autor­ka sta­ra się nam przed­sta­wić w poglą­do­wy spo­sób eta­py kształ­to­wa­nia się pod­staw kil­ku dzie­dzin mate­ma­ty­ki. Jak zapo­wia­da we wstę­pie: „Zacznę od licze­nia i dotrę aż do naj­no­wo­cze­śniej­szej gałę­zi mate­ma­ty­ki – do logi­ki matematycznej.”.

Książ­ka skła­da się z 22 roz­dzia­łów (oraz kil­ku przy­pi­sków), podzie­lo­nych na trzy czę­ści (Uczeń czar­no­księż­ni­ka, Twór­cza for­ma, Samo­kry­ty­ka czy­ste­go rozu­mu. Aby oddać nie­co styl i „ducha” książ­ki, będę poda­wał tytu­ły rozdziałów.

Część I. Uczeń czar­no­księż­ni­ka

1. Zaba­wa z palcami
Zaczy­na­my od prze­li­cza­nia (dzie­się­cio­ma pal­ca­mi) i cią­gu liczb natu­ral­nych, a następ­nie prze­cho­dzi­my do doda­wa­nia, mno­że­nia i potę­go­wa­nia. Te pro­ste dzia­ła­nia sta­ją się punk­tem wyj­ścia do szer­szej reflek­sji: „umysł ludz­ki pró­bu­je wszyst­kich nastrę­cza­ją­cych mu się gier, ale na dłuż­szy czas zatrzy­mu­je się tyl­ko przy tym, co zdro­wy roz­są­dek uzna za poży­tecz­ne i celo­we.” (s. 19).

2. „Krzy­we gorącz­ki” dzia­łań arytmetycznych
Punk­tem wyj­ścia jest obli­cza­nie obję­to­ści sze­ścia­nu. Autor­ka poda­je cie­ka­wy i prze­ma­wia­ją­cy do wyobraź­ni przy­kład (s. 23–24), któ­ry dowo­dzi tego, że: „Gdy­by jed­nak zbu­do­wać sze­ścian, któ­re­go kra­wę­dzią było­by Kra­kow­skie Przed­mie­ście, to miał­by on tak wiel­ką obję­tość, że zmie­ści­ła­by się w nim cała lud­ność zie­mi.”.1

Obję­tość sze­ścia­nu otrzy­mu­je­my pod­no­sząc dłu­gość jed­nej z jego kra­wę­dzi do trze­ciej potę­gi. (…) Sze­ścian o sto­sun­ko­wo krót­kich bokach może mieć ogrom­ną obję­tość. (s. 23)

Kolej­ny przy­kład to dobrze zna­na legen­da zwią­za­na z wyna­le­zie­niem sza­chów (s. 25). Następ­nie autor­ka wyja­śnia nam sens tajem­ni­czej nazwy roz­dzia­łu: „krzy­we gorącz­ki mate­ma­ty­cy nazy­wa­ją »gra­ficz­nym przed­sta­wie­niem funk­cji«”, zaś samo poję­cie funk­cji jest „jądrem całej mate­ma­ty­ki” (s. 30).

3. Par­ce­la­cja nie­skoń­czo­ne­go cią­gu liczb
W tym roz­dzia­le jest mowa o róż­nych sys­te­mach licz­bo­wych: dzie­siąt­ko­wym; dwój­ko­wym; sześć­dzie­siąt­ko­wym oraz dwu­nast­ko­wym (s. 31–35). Następ­nie omó­wio­no cechy podziel­no­ści przez 10, 5 oraz 2, następ­nie 4 oraz 8, a tak­że 9 (s. 36–38).

4. Uczeń czar­no­księż­ni­ka
Temat podziel­no­ści ma kon­ty­nu­ację w kolej­nym roz­dzia­le. Dowia­du­je­my się, że: „dwie licz­by są zaprzy­jaź­nio­ne, gdy suma dziel­ni­ków wła­ści­wych jed­nej licz­by jest rów­na dru­giej licz­bie, i na odwrót” oraz, że licz­by dosko­na­łe mają tę cechę, że „są rów­ne sumie swych wła­snych dziel­ni­ków wła­ści­wych” (s. 40).

Pozo­sta­je jesz­cze kwe­stia tajem­ni­czej nazwy roz­dzia­łu. Zacy­tu­ję tutaj dłuż­szy fragment:

Cóż my tu wła­ści­wie spo­ty­ka­my? Czło­wiek powo­łał do ist­nie­nia dla swo­ich potrzeb ciąg liczb natu­ral­nych; ten ciąg jest jego dzie­łem i słu­ży do licze­nia oraz do wyko­ny­wa­nia dzia­łań aryt­me­tycz­nych wywo­dzą­cych się z licze­nia. Gdy jed­nak czło­wiek raz stwo­rzył ten ciąg, to póź­niej utra­cił nad nim wszel­ką wła­dzę. (…) Uczeń czar­no­księż­ni­ka stoi jak wry­ty przed wywo­ła­ny­mi moca­mi. Czło­wiek two­rzy nowy świat, ale potem jego same­go osa­cza­ją tajem­ni­cze, nie­ocze­ki­wa­ne pra­wi­dło­wo­ści tego świa­ta. Od tego momen­tu prze­sta­je być twór­cą i sta­je się bada­czem; śle­dzi zależ­no­ści i wni­ka w tajem­ni­ce świa­ta, któ­ry sam wycza­ro­wał. (s. 41)

F. Barth, Ilu­stra­cja do bal­la­dy „Uczeń czar­no­księż­ni­ka” J. W Goethego

5. Waria­cje na temat podstawowy
Roz­po­czy­na­my od nastę­pu­ją­ce­go zagad­nie­nia: „ile prze­kąt­nych moż­na popro­wa­dzić w danym wie­lo­ką­cie, powiedz­my na przy­kład w ośmio­ką­cie?” (s. 51). Poja­wia się też kil­ka innych przy­kła­dów, a na zakoń­cze­nie autor­ka poda­je wzór na kom­bi­na­cje dwuelementowe.

*. Przy­pi­sek o geo­me­trii bez mierzenia
Autor­ka oma­wia tutaj poję­cia zwią­za­ne z topo­lo­gią. Przy­wo­łu­je słyn­ny pro­blem mostów kró­le­wiec­kich i inne zagad­nie­nia topo­lo­gicz­ne (s. 57–58), któ­re dzi­siaj wcho­dzą w zakres dzie­dzi­ny zwa­nej teo­rią grafów.
W dal­szej czę­ści tego przy­pi­sku, dowia­du­je­my się, że „szcze­gól­nie waż­ną rolę w geo­me­trii odgry­wa przy­sta­wa­nie i podo­bień­stwo trój­ką­tów, gdyż wszyst­kie figu­ry moż­na roz­ło­żyć na trój­ką­ty, na przy­kład wie­lo­kąt za pomo­cą jego prze­kąt­nych” – to tzw. trian­gu­la­cja (s. 59).
Na zakoń­cze­nie odpo­wia­da­my na pyta­nie, „ile ist­nie­je róż­nych wie­lo­ścia­nów forem­nych?” (s. 62).

6. Pró­bu­je­my wszyst­kich możliwości
W tym roz­dzia­le zosta­je­my wpro­wa­dze­ni w świat kom­bi­na­to­ry­ki. Wyja­śnio­ne zosta­je poję­cie sil­ni (s. 67) oraz poję­cie kom­bi­na­cji (s. 73), a tak­że zapre­zen­to­wa­no pod­sta­wo­wą meto­dę dowo­do­wą, któ­ra nosi nazwę induk­cji zupeł­nej (s. 75).

7. Bar­wie­nie sza­re­go cią­gu liczb
Kolej­ny roz­dział poświę­co­ny jest licz­bom pierw­szym oraz roz­kła­do­wi na czyn­ni­ki pierw­sze. Został tu przed­sta­wio­ny kla­sycz­ny algo­rytm wyzna­cza­nia liczb pierw­szych, zwa­ny sitem Era­to­ste­ne­sa (s. 84), oraz poda­ny przez Eukli­de­sa bar­dzo ele­ganc­ki dowód na to, że ist­nie­je nie­skoń­cze­nie wie­le liczb pierw­szych. Autor­ka pochy­la się też nad pro­ble­mem roz­miesz­cze­nia liczb pierw­szych pośród wszyst­kich liczb natu­ral­nych (s. 90–92).

8. „Pomy­śla­łam sobie pew­ną liczbę”
Roz­dział zaczy­na się od wpro­wa­dze­nia do rów­nań stop­nia pierw­sze­go. Następ­nie autor­ka prze­cho­dzi do rów­nań stop­nia dru­gie­go (z przy­kła­da­mi, któ­re łatwo roz­wią­zać meto­dą uzu­peł­nia­nia do kwa­dra­tu). Dowia­du­je­my się o ist­nie­niu ogól­nej meto­dy roz­wią­zy­wa­nia rów­nań stop­nia trze­cie­go i czwar­te­go (za pomo­cą ope­ra­cji aryt­me­tycz­nych i pier­wiast­ko­wa­nia) oraz o tzw. nie­roz­wią­zal­no­ści ogól­ne­go rów­na­nia stop­nia piątego:

Łatwo sobie wyobra­zić, jak wstrzą­sa­ją­co podzia­ła­ła wia­do­mość, że mate­ma­tyk Abel zna­lazł waru­nek (…). A więc nie ma co marzyć, aby za pomo­cą naszych ope­ra­cji moż­na było roz­wią­zać ogól­nie rów­na­nie stop­nia pią­te­go. (s. 104)

W dal­szej czę­ści przy­wo­ła­na jest alge­bra­icz­na teo­ria Galo­is (s. 104–105).

Część II. Twór­cza forma

9. Roz­bie­ga­ją­ce się liczby
Zosta­ją omó­wio­ne licz­by ujem­ne, a tak­że poję­cia wek­to­ra (s. 121). Na tym przy­kła­dzie Autor­ka przy­wo­łu­je tzw. zasa­dę uogól­nia­nia: „Gdy wpro­wa­dza­my nowe licz­by albo nowe ope­ra­cje, to zawsze musi­my bar­dzo uwa­żać, aby daw­ne regu­ły pozo­sta­ły słusz­ne, bo prze­cież dąży­my do ujed­no­li­ce­nia metod.”

10. Nie­ogra­ni­czo­na gęstość
Autor­ka zaj­mu­je się naj­pierw regu­ła­mi dzia­łań na ułam­kach. Następ­nie wyja­śnia, co to zna­czy, że zbiór liczb wymier­nych jest gęsty (s. 131), oraz jaka jest moc zbio­ru liczb wymier­nych – jest ich w pew­nym sen­sie „tyle samo” co i liczb cał­ko­wi­tych: „Jeśli ele­men­ty dwóch zbio­rów nie­skoń­czo­nych moż­na połą­czyć w pary tak, że żaden ele­ment któ­re­goś ze zbio­rów nie pozo­sta­je bez part­ne­ra, to mówi­my, że te dwa zbio­ry są rów­nej mocy.” (s. 134).

Zyg­za­kiem, zaczy­na­jąc od 0, docie­ra­my do każ­dej licz­by wymier­nej. Ilu­stra­cję nazy­wa się cza­sa­mi wężem Can­to­ra.

11. Znów chwy­ta­my nieskończoność
Czy­tel­nik dowia­du­je się w jaki spo­sób doko­ny­wać zamia­ny ułam­ków zwy­kłych na dzie­sięt­ne i na odwrót. Autor­ka wpro­wa­dza też sze­re­gi nieskończone.

12. Pro­sta licz­bo­wa zapeł­nia się
W tym roz­dzia­le autor­ka wpro­wa­dza licz­by nie­wy­mier­ne. Spo­tka­my też słyn­ne twier­dze­nie Pita­go­ra­sa. Dowie­my się też, że: „moc zbio­ru liczb rze­czy­wi­stych jest więc więk­sza od mocy zbio­ru liczb natu­ral­nych” (s. 169) i o wyni­ka­ją­cych z tego kon­se­kwen­cjach: „zbiór liczb nie­wy­mier­nych nie może być prze­li­czal­ny” (s. 170).

13. Krzy­we gorącz­ki wygła­dza­ją się
Autor­ka wyja­śnia, do cze­go słu­żą tabli­ce loga­ryt­micz­ne i jak się z nich korzy­sta. Roz­sze­rza poję­cie potę­gi na licz­by rze­czy­wi­ste. Wpro­wa­dza krzy­we gład­kie, któ­rych przy­kła­dem jest hiper­bo­la. Prze­czy­ta­my też o tym, dla­cze­go licz­ba 0 spra­wia „kło­po­ty” jako dzielnik.

Jakaś żar­to­bli­wa gazet­ka stu­denc­ka sfor­mu­ło­wa­ła to kie­dyś tak: Gdy Pan Bóg umie­ścił Ada­ma w raju, rzekł mu: „Wol­no ci dzie­lić przez każ­dą licz­bę, tyl­ko nie przez zero!” (s. 186–187).

14. Ist­nie­je tyl­ko jed­na matematyka
Wpro­wa­dzo­ne zosta­je ogól­ne poję­cie funk­cji. Czy­tel­nik zapo­zna­je się tak­że z pod­sta­wa­mi geo­me­trii ana­li­tycz­nej oraz z krzy­wy­mi stoż­ko­wy­mi – okrę­giem, elip­są, para­bo­lą oraz hiperbolą.

*. Przy­pi­sek o falach i o cieniu
Pozna­je­my funk­cje try­go­no­me­trycz­ne, któ­rych zna­cze­nie „wykra­cza dale­ko poza ramy geo­me­trii” (s. 206). „Fale” z tytu­łu odno­szą się do wykre­su funk­cji sinus. Dowia­du­je­my się rów­nież, jak doko­nu­je się aprok­sy­ma­cji (czy­li przy­bli­ża­nia) funk­cji okresowych.
Dru­ga część przy­pi­sku doty­czy prze­kro­jów stoż­ka: „Elip­sę moż­na trak­to­wać jako cień koła” (s. 211). Czy­ta­my też o geo­me­trii rzu­to­wej, któ­ra „zaj­mu­je się tymi wła­sno­ścia­mi figur, któ­re nie ule­ga­ją zmia­nie nawet przy takich znie­kształ­ce­niach wywo­ła­nych rzu­to­wa­niem.” (s. 212).

***

Przy­wo­łu­jąc sło­wa autor­ki z przed­mo­wy, powie­dział­bym, że pierw­sza część książ­ki (do roz­dzia­łu 14) była prze­zna­czo­na dla „nie zaj­mu­ją­cych się spe­cjal­nie mate­ma­ty­ką inte­lek­tu­ali­stów, dla pisa­rzy, arty­stów i huma­ni­stów”, któ­rym te zagad­nie­nia mogły nie być dobrze zna­ne z cza­sów nauki szkol­nej. Poja­wia­ją się tu kolej­no wpro­wa­dza­ne licz­by natu­ral­ne, cał­ko­wi­te (ujem­ne), wymier­ne (ułam­ki), nie­wy­mier­ne i rze­czy­wi­ste. Omó­wio­ne zosta­ją pod­sta­wo­we cechy podziel­no­ści oraz zagad­nie­nia doty­czą­ce liczb pierw­szych. Czy­tel­nik zosta­je wpro­wa­dzo­ny w świat kom­bi­na­to­ry­ki, a tak­że roz­wią­zu­je kil­ka pro­stych rów­nań stop­nia pierw­sze­go oraz drugiego.

Dru­gą część książ­ki autor­ka wyraź­nie kie­ru­je „w ręce stu­den­ta wyka­zu­ją­ce­go zain­te­re­so­wa­nie przed­mio­tem”. W kolej­nych roz­dzia­łach cze­ka nas bowiem swo­isty „skok w nad­prze­strzeń”: przej­ście od zagad­nień bar­dzo pod­sta­wo­wych do nie­co bar­dziej zaawan­so­wa­nych! Na hory­zon­cie poja­wia­ją się m.in. licz­by zespo­lo­ne, pochod­ne i całki.

***

15. Ele­men­ty „Prze­ci­nek”
W tym roz­dzia­le poja­wia­ją się licz­by zespo­lo­ne, przed­sta­wio­ne jako licz­by, któ­re „skła­da­ją się z czę­ści rze­czy­wi­stej i z czę­ści uro­jo­nej; takie oso­bli­we połą­cze­nie świa­ta rze­czy­wi­ste­go i uro­jo­ne­go.” (s. 222). Licz­by zespo­lo­ne – jak pod­kre­śla autor­ka – pozwa­la­ją sfor­mu­ło­wać tzw. pod­sta­wo­we twier­dze­nie alge­bry. Następ­nie autor­ka prze­cho­dzi do pro­ble­mu roz­wi­ja­nia funk­cji w sze­re­gi potę­go­we (s. 228).

16. Tajem­ni­ce warsztatu
Autor­ka wpro­wa­dza poję­cie pochod­nej (s. 238). Inte­re­su­ją­cy jest tutaj przy­pis samej autor­ki: „Jeśli ktoś nie jest cie­kaw pojęć pochod­nej i cał­ki i nudzi go dro­bia­zgo­wa robo­ta, to może wyjąt­ko­wo pomi­nąć dal­szą część tego roz­dzia­łu i roz­dział następ­ny.” (s. 240). My jed­nak nicze­go nie pomi­ja­my, dzię­ki cze­mu dowia­du­je­my się też, jak wyko­rzy­stać pochod­ną do wyzna­cza­nia mak­si­mów i mini­mów funkcji.

17. Gdy małe zbio­rą się razem, two­rzą siłę
Na odważ­ne­go czy­tel­ni­ka cze­ka­ją cał­ki nie­ozna­czo­ne (s. 256) i ozna­czo­ne (s. 276). Obra­zo­we wyja­śnie­nie idei cał­ko­wa­nia zna­la­zło odzwier­cie­dle­nie w nazwie roz­dzia­łu: „Pro­sto­ką­ty sta­ją się coraz licz­niej­sze, w mia­rę jak sta­ją się coraz cień­sze. Gdy małe zbio­rą się razem, two­rzą siłę.”.

Część III. Samo­kry­ty­ka czy­ste­go rozumu

18. A jed­nak ist­nie­je wie­lość mate­ma­tycz­nych światów
Roz­dział roz­po­czy­na się przy­wo­ła­niem m.in. pro­ble­mu kwa­dra­tu­ry koła. „Pozo­sta­nie­my teraz jed­nak przy cyr­klu i linij­ce. W spo­sób zupeł­nie natu­ral­ny nasu­wa się pyta­nie: jakie kon­struk­cje geo­me­trycz­ne moż­na wyko­nać przy uży­ciu tyl­ko tych dwóch przyrządów?”

Rysu­nek z XVI w. nie­zna­ne­go autora.

W roz­dzia­le zosta­je też przed­sta­wio­ny sys­tem aksjo­ma­tycz­ny Eukli­de­sa, geo­me­tria hiper­bo­licz­na oraz inne geometrie.

*. Przy­pi­sek o czwar­tym wymiarze
Autor­ka poka­zu­je, że dzię­ki temu, iż „w alge­brze zna­leź­li­śmy model dla geo­me­trii”, wła­sno­ści zna­ne z geo­me­trii płasz­czy­zny moż­na prze­nieść na prze­strzeń: „każ­da pra­wi­dło­wość geo­me­trycz­na jest repre­zen­to­wa­na przez pew­ne twier­dze­nie algebraiczne”.

19. Gmach zary­so­wał się
W tym roz­dzia­le mamy uza­sad­nie­nie tytu­łu książ­ki: „Can­tor, wzo­ru­jąc się na ope­ra­cjach na naszych zwy­kłych małych licz­bach, wpro­wa­dził rów­nież dzia­ła­nia na mocach – doda­wa­nie i mno­że­nie. To jest praw­dzi­wie wiel­ka gra – gra z nie­skoń­czo­no­ścią. Wyda­je się, jak gdy­by duch ludz­ki nie mógł już się­gnąć wyżej.” (s. 300).
Autor­ka oma­wia też tzw. anty­no­mię Rus­sel­la. Sfor­mu­ło­wa­nie żar­to­bli­we brzmi tak:

Goli­bro­dę jakiejś armii moż­na zde­fi­nio­wać w spo­sób nastę­pu­ją­cy: jest to żoł­nierz, do któ­re­go obo­wiąz­ków nale­ży gole­nie tych wszyst­kich, któ­rzy nie golą się sami; jed­no­cze­śnie jed­nak – dla oszczęd­no­ści – nie wol­no mu golić tych, któ­rzy golą się sami. Powsta­je pyta­nie, czy ten żoł­nierz ma się golić, czy też nie. (s. 201)

20. For­ma wyzwa­la się
Autor­ka przed­sta­wia w tym roz­dzia­le pró­by mate­ma­ty­ków – począw­szy od Hil­ber­ta – upo­rząd­ko­wa­nia pod­staw mate­ma­ty­ki (obar­czo­nej „bala­stem anty­no­mii”). Meto­dy wnio­sko­wa­nia i dowo­dze­nia uczy­ni­li przed­mio­tem badań matematycznych.
Omó­wio­na zosta­je tutaj logi­ka sym­bo­licz­na. „A zatem ist­nie­ją połą­cze­nia zdań, któ­re są praw­dzi­we zawsze, nie­za­leż­nie od zdań w nich wystę­pu­ją­cych. (…) Ich praw­dzi­wość wyni­ka z samej struk­tu­ry logicz­nej; nazy­wa­my je tau­to­lo­gia­mi albo toż­sa­mo­ścia­mi logicz­ny­mi. I wła­śnie takie zda­nia odgry­wa­ją zasad­ni­czą rolę w mate­ma­ty­ce.” (s. 313).

21. Przed try­bu­na­łem nad-matematyki
Na począt­ku XX wie­ku bar­dzo inten­syw­nie poszu­ki­wa­no dowo­du nie­sprzecz­no­ści aryt­me­ty­ki. Autor­ka stresz­cza efekt tych docie­kań nastę­pu­ją­co: „I nagle hil­ber­tow­ska »teo­ria dowo­du«, ta nowa gałąź nauki odzna­cza­ją­ca się pięk­ną i ostroż­ną budo­wą, dozna­ła poważ­ne­go wstrzą­su. Mło­dy mate­ma­tyk wie­deń­ski Gödel udo­wod­nił (…), że nie moż­na udo­wod­nić nie­sprzecz­no­ści aryt­me­ty­ki, jeśli będzie się sto­so­wać tyl­ko te środ­ki, któ­re moż­na for­mal­nie opi­sać w ramach roz­wa­ża­ne­go sys­te­mu.” (s. 330).
W dal­szej czę­ści roz­dzia­łu autor­ka wspo­mi­na hipo­te­zę con­tin­num, któ­ra gło­si, że mię­dzy mocą zbio­ru liczb natu­ral­nych a mocą zbio­ru liczb rze­czy­wi­stych nie ma wiel­ko­ści pośred­niej. Hipo­te­za ta zosta­ła posta­wio­na w roku 1878 przez Geo­r­ga Can­to­ra, a dziś już wie­my2, że jest ona pro­ble­mem nie­roz­strzy­gal­nym (to poję­cie jest oma­wia­ne w ostat­nim rozdziale).

*. Przy­pi­sek o intu­icji rzu­to­wa­nej w nieskończoność
Autor­ka na przy­kła­dach poka­zu­je, że spo­strze­żeń zaczerp­nię­tych ze świa­ta zbio­rów skoń­czo­nych i zbio­rów prze­li­czal­nych nie moż­na bez­re­flek­syj­nie prze­no­sić na pro­ce­sy nie­skoń­czo­ne, któ­re roz­wa­ża­my, gdy bada­my wła­sno­ści liczb rzeczywistych.

22. Cze­go mate­ma­ty­ka nie może
W kolej­nych aka­pi­tach autor­ka wyja­śnia, jak nale­ży rozu­mieć poję­cie nierozstrzygalności.

***

O czym i dla kogo jest ta książ­ka? Odnio­słem wra­że­nie, że jest to pró­ba przed­sta­wie­nia pod­staw kształ­to­wa­nia się współ­cze­snej mate­ma­ty­ki. Autor­ka we wstę­pie zapo­wie­dzia­ła, że: „Zacznę od licze­nia i dotrę aż do naj­no­wo­cze­śniej­szej gałę­zi mate­ma­ty­ki – do logi­ki mate­ma­tycz­nej.”. I rze­czy­wi­ście – tak zary­so­wa­na dro­ga zosta­je w książ­ce zrealizowana.

O ile w pierw­szej czę­ści mie­li­śmy do czy­nie­nia z mate­ma­ty­ką zna­ną nam ze szko­ły, o tyle w dru­giej czę­ści „poziom” poru­sza­nych tema­tów zde­cy­do­wa­nie się pod­no­si: pre­zen­to­wa­ne zagad­nie­nia (np. licz­by zespo­lo­ne, pochod­ne, cał­ki) oma­wia­ne są na pierw­szym seme­strze (lub dwóch) na stu­diach z matematyki.

Nie­ła­two recen­zo­wać książ­kę popu­lar­no­nau­ko­wą, któ­ra uka­za­ła się wie­le lat temu. Poja­wia się poku­sa, by porów­ny­wać książ­kę Róz­sy Péter z ulu­bio­ny­mi popu­lar­ny­mi best­sel­le­ra­mi współ­cze­sny­mi książ­ka­mi o mate­ma­ty­ce: „bra­ku­je” tu cie­ka­wo­stek i nie­stan­dar­do­wych zadań, opi­su posta­ci mate­ma­ty­ków itd.

Czy tytuł dobrze odda­je zawar­tość książ­ki? Nie­wąt­pli­wie mate­ma­tycz­ne poję­cie nie­skoń­czo­no­ści jest w niej obec­ne bar­dzo czę­sto. Już w przed­mo­wie znaj­dzie­my zda­nie: „mate­ma­ty­ka jest w sta­nie upra­wiać nawet naj­wspa­nial­szą grę: potra­fi uczy­nić uchwyt­ną nie­skoń­czo­ność”. Przy­po­mnę teraz te tematy.
Zaczę­ło się od nie­skoń­czo­ne­go cią­gu liczb natu­ral­nych, wśród któ­rych ist­nie­je nie­skoń­cze­nie wie­le liczb pierw­szych. Dowie­dzie­li­śmy się rów­nież, jak moż­na porów­ny­wać dwa zbio­ry nie­skoń­czo­ne. Doszli­śmy w ten spo­sób do zaska­ku­ją­cej (i na pierw­szy rzut oka „ewi­dent­nie” błęd­nej) obser­wa­cji, że liczb wymier­nych jest „tyle samo” co liczb cał­ko­wi­tych. Pozna­li­śmy też sze­re­gi nie­skoń­czo­ne. W przy­pi­sku pt. O czwar­tym wymia­rze autor­ka wspo­mi­na, że „moż­na wpro­wa­dzić prze­strze­nie abs­trak­cyj­ne o 5, 6, …, a nawet o nie­skoń­czo­nej licz­bie wymia­rów”. W roz­dzia­le 19. czy­ta­my zaś: „To jest praw­dzi­wie wiel­ka gra – gra z nie­skoń­czo­no­ścią”, co sta­no­wi komen­tarz do dzia­łań na mocach zbio­rów nieskończonych.

Moż­na by zażar­to­wać i zapy­tać: czy sło­wo „nie­skoń­czo­ność” nie poja­wi­ło się przy­pad­kiem w książ­ce nie­skoń­cze­nie wie­le razy?

Od pierw­sze­go wyda­nia książ­ki Róz­sy Péter minę­ło już ponad 90 lat. Mimo upły­wu cza­su nie stra­ci­ła na war­to­ści – wciąż potra­fi w spo­sób przy­stęp­ny przy­bli­żyć isto­tę matematyki.


1 W ramach uzu­peł­nie­nia, dodam tyl­ko, że „uli­ca Kra­kow­skie Przed­mie­ście w War­sza­wie ma wła­śnie oko­ło 1 km dłu­go­ści” oraz w cza­sach autor­ki „takiej licz­by [2 miliar­dy] ludzi w ogó­le nie ma na ziemi”.

2 W 1940 roku Kurt Gödel dowiódł, że hipo­te­za con­ti­nu­um jest nie­sprzecz­na z aksjo­ma­ta­mi ogól­nie przy­ję­tej teo­rii mno­go­ści Zermela-Fraenkla (tzn. nie moż­na dowieść jej fał­szy­wo­ści). W 1963 roku Paul Cohen udo­wod­nił nie­za­leż­ność hipo­te­zy con­ti­nu­um od wspo­mnia­nych aksjo­ma­tów (tzn. nie moż­na dowieść jej praw­dzi­wo­ści). Hipo­te­za con­ti­nu­um oka­za­ła się więc przy­kła­dem pro­ble­mu nie­roz­strzy­gal­ne­go w ramach przy­ję­te­go sys­te­mu aksjo­ma­tów. Ozna­cza to, że (nie popa­da­jąc w sprzecz­ność) moż­na do nich dołą­czyć zarów­no zda­nie stwier­dza­ją­ce praw­dzi­wość hipo­te­zy, jak i jego zaprzeczenie.